Do niedawna prowadziłam życie, na które myślałam, że zasługiwałam.

Budziłam się zestresowana każdego ranka, w ciągu dnia próbując udowodnić sobie i Tobie swoją wartość, zaś przed snem martwiąc się, czy linii debetowej starczy mi na kolejny kwartał. Pomimo niezmierzonej miłości do moich Dzieci, zmęczenie i przewlekły stres utrudniały mi budowanie zdrowych relacji, przeradzając się w rozdrażnienie i brak cierpliwości.

Gadzi mózg nie sprzyja więziom i bliskości – gadom zdarza się pożreć własne młode. Aby oswoić swoją ciemną stronę, parę lat temu stworzyłam dla Dzieci żartobliwą postać Mamdzilli, w którą przeistaczałam się codziennie o godzinie 21, kiedy to moja kora nowa miała już niewiele do powiedzenia, a stery przejmował stary gadzi mózg.

Na skutek dorastania w wyrafinowanie dysfunkcyjnej zamożnej rodzinie, w wyrafinowanie dysfunkcyjnych społecznych szkołach oraz w umiarkowanie wyrafinowanie dysfunkcyjnym społeczeństwie – jak większość z nas – dawno odcięłam się od swojego wewnętrznego dziecka. Porzuciłam je, zdradziłam i złamałam mu serce. Nie słuchałam jego głosu ani potrzeb, bo dzieci głosu nie mają, a najważniejsze są potrzeby dorosłych. Zakopałam dziecięce marzenia i pomysły, bo przecież nie mogły być godne realizacji. Odcięłam swoje wewnętrzne dziecko, bo tak było bezpieczniej. Przecież było takie „przewrażliwione”, niezrozumiałe i chorowite.

Przez całe życie nieświadomie uprawiałam childism – na wszystkich dzieciach, z wewnętrzną Kasią włącznie. Nie lubiłam dzieci, nie chciałam mieć dzieci, nie umiałam z dziećmi rozmawiać, odczuwałam silny dyskomfort w ich obecności. Ich spontaniczność, szczerość i częsty brak wytresowania wprowadzały mnie w stan srogiej trwogi i głębokiego zdumienia. Wyparte, skrzywdzone, porzucone dziecko siedziało cicho w szafie, nie potrafiąc swobodnie bawić się i wyrażać.

Proces mojej wewnętrznej integracji rozpoczął się w 2013 roku w trakcie grupowej terapii dla dorosłych dzieci z rodzin dysfunkcyjnych. W jej trakcie musiałam poczuć silną tęsknotę i bliskość z małą Kasią, ponieważ – ku radości mojego wówczas przyszłego Męża – zapragnęłam mieć dzieci. W ciąży przeczytałam dziesiątki książek poświęconych rodzicielstwu bliskości, wychowaniu bez kar i nagród, porozumieniu bez przemocy, etc. Najsilniej zarezonowało ze mną wówczas W głębi kontinuum Jean Liedloff.

Choć skutecznie zaprogramowałam się na dwa porody siłami natury bez znieczulenia, relatywnie długie karmienia piersią oraz kontrowersyjne współspanie z Dziećmi, w dużej mierze wciąż podążałam społecznie przetartymi szlakami – trudem łączenia połogu i młodego macierzyństwa z ambicjami zawodowymi, pracą po nocach oraz zbyt wczesnym posłaniem Dzieci do przedszkola. Zamotana przez idee równouprawnienia, uparcie nie doszukiwałam się w macierzyństwie roli życia ani sensu istnienia.

Głębokie rozdarcie wewnętrzne oraz chroniczny niedobór snu sprawiły, że 5 lat temu zdiagnozowano u mnie “modną” chorobę autoimmunologiczną Hashimoto. Przez dwa kolejne lata próbowałam łatać swoje zdrowie drobnymi modyfikacjami w diecie oraz nieskuteczną suplementacją, jednak wyniki moich hormonów z roku na rok były coraz gorsze. Prawdziwa rewolucja w moim życiu rozpoczęła się 3 lata temu – pierwszym jej etapem była całkowita eliminacja alkoholu, wyregulowanie rytmu dobowego oraz przełamanie lęku przed zimnem. W ciągu jednej zimy z ciepłolubnego kanapowca rozładowującego napięcie połową butelki wina przed snem, przeistoczyłam się w trzeźwego, zasypiającego o 22 i wstającego o 6 rano, morsa.

Kolejnym etapem było wprowadzenie nawyku porannej medytacji, uziemiania się o wschodzie słońca oraz pisania dziennika. O ironio, lockdown i stała obecność w domu Dzieci, mocno wsparły moją rutynę i powrót do zdrowia. Kiedy po raz pierwszy na własnej skórze doświadczyłam, że moja osobowość nie jest stała, lecz podlega dowolnym modyfikacjom, zmiany potoczyły się lawinowo. W międzyczasie przebudowałam o 180 stopni swoje nawyki żywieniowe oraz zaczęłam rozbudowywać swoją masę mięśniową, przywracając swoje laboratoryjne wyniki do normy. Poprzez kolejno wprowadzane zmiany, zupełnie niechcący stopniowo uczyłam się szacunku do samej siebie.

Wówczas nie wiedziałam jeszcze, ile ten nowo nabyty szacunek będzie mnie kosztował. Straciłam jedną ze swoich bazowych relacji oraz pracę, którą wykonywałam od zawsze – bazowe źródło utrzymania. Straciłam iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa, straciłam wiarę w większość rzeczy, w które przez większość życia bezkrytycznie wierzyłam. Zostałam z pytaniem “kim jestem i co ja tu w ogóle robię?”, więc rozpoczęłam kolejną terapię, aby poszukać na nie odpowiedzi.

Jako że jedną z metod pracy mojej terapeutki był IFS (Internal Family System / System Wewnętrznej Rodziny), ponownie miałam okazję wyjść na spotkanie małej Kasi. Miałam okazję poznać ją lepiej, ujrzeć jej niezaspokojone potrzeby, usłyszeć jej głos – pomóc jej wydostać się z ciemnej szafy. Miałam zaszczyt objąć ją, otoczyć opieką oraz obiecać, że nikt już jej nigdy nie skrzywdzi. Zapewnić, że ma prawo być sobą, ma prawo do swoich uczuć, pomysłów i marzeń. Że ma już prawo głosu, a od teraz to jej potrzeby są najważniejsze. Od tamtej pory wszystkie prawa mojej Kasi są także niezbywalnymi prawami naszych Dzieci.

Tym samym nasze Dzieci mają prawo do wyrażania swoich uczuć i emocji, nawet jeżeli bywają dla nas niekomfortowe. Mają prawo do nieskrępowanego wyrażania swoich pomysłów i opinii. Mają prawo do podejmowania autonomicznych decyzji i zarządzania swoim czasem. Mają prawo rozwijać się w swoim tempie, bez presji, nacisku i ponaglania. Tym samym nie nadając się już na zakładników dysfunkcyjnego systemu edukacji, co pokazały nam doświadczenia w rzekomo wolnościowej prywatnej meksykańskiej szkole.

Meksykańskiej? Tak, w sierpniu 2021 roku spakowaliśmy nasz dobytek w dwie walizki, 14-letniego psa do transportera i postanowiliśmy sprawdzić, jak żyje się w surferskiej wiosce nad oceanem. Bo wiesz co? Dziecięce pomysły i marzenia są zawsze godne realizacji! Dlatego aktualnie mieszkamy w małym drewnianym, otoczonym kokosowymi palmami, domku u podnóża gór, a nasze Dzieci zamiast siedzieć w szkolnych ławkach – biegają boso po plaży, wspinają się po tropikalnych drzewach i jeżdżą na deskorolce, w poczuciu bezwarunkowej akceptacji i miłości ze strony rodziców. Poza językami, pisaniem, czytaniem, liczeniem i zdrowym gotowaniem, ucząc się rzeczy najważniejszej – że nie ma w życiu rzeczy niemożliwych.

Na dowód powyższej tezy, sięgnęliśmy do moich najgłębszych dziecięcych marzeń, do naszego wspólnego zamiłowania do architektury oraz do kompetencji ekonomiczno-marketingowych Męża i tym samym rozpoczynamy tworzenie przestrzeni odpoczynku i zdrowienia dla Gości z całego świata, tutaj nad oceanem. Tworzymy miejsce naszych marzeń, w którym każdy będzie mógł czuć się komfortowo i korzystać z dobrodziejstw tutejszej natury.

Miejsce, w którym nie ma mowy o teflonowych patelniach, plastikowych pojemnikach na żywność czy toksycznych środkach chemicznych. Miejsce szanujące przyrodę oraz społeczność. Miejsce, w którym sami chcielibyśmy wypoczywać i zdrowieć. Miejsce, w którym każdy nasz Gość będzie miał zapewniony dostęp do organicznych produktów pszczelich i nie tylko. Zapraszamy do Casa Polen (@casapolen_mx) w Puerto Escondido w – słynącym z miodu, kakao i najlepszej kuchni w Meksyku – stanie Oaxaca.

Patrząc wstecz na nasze doświadczenia, droga do (wewnętrznego) dziecka prowadziła nie przez próby łatania dysfunkcyjnego środowiska, lecz przez całkowite dziecięce jego zakwestionowanie. Przez dziecięce zadawanie pytań i szukanie na nie dziecięco szczerych odpowiedzi, bez dorośle narzuconych fałszywych założeń. Przez odrzucenie wszelkich uwarunkowań i codzienną celebrację umysłu początkującego. Przez naukę myślenia, czucia i życia od nowa. Przez wielki reset układu nerwowego. Przez naukę codziennej zabawy w życie, w powolnym meksykańskim tempie.

Szczęśliwie Mamdzilla umarła śmiercią naturalną, nie pożarłszy swoich młodych. W końcu mogę odczuwać niezakłóconą niczym miłość i współczucie do Dzieci, dzięki czemu mogliśmy zdecydować się na edukację domową oraz powołać do życia Nowego Człowieka, który dołączy do nas w tym roku. Jako ssak, pozwalam beztrosko podgryzać się swoim młodym, a bycie mamą-karmicielką stało się największym sensem mojego życia.

Zainwestowałam wszystko, co miałam, w zdrowie psychofizyczne małej Kasi, dobrostan i niezależność finansową mojej Rodziny. Codziennie budzi mnie meksykańskie słońce oraz śpiew ptaków, już nic nie muszę sobie ani Tobie udowadniać, a przed snem dziękuję za wszystko, co mam. Teraz prowadzę życie, na które wiem, że zasługuję.

Katarzyna Kozak-Piskorska, Coachella.pl (@coachella.pl), Pacifico.fun

2 KOMENTARZE

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz swój komentarz
Mam na imię...
Captcha verification failed!
Ocena użytkownika captcha nie powiodła się. proszę skontaktuj się z nami!