Reply To: Nawyki, rytuały, organizacja, optymalizacja dnia
Home › Forums › 🧠 Mózg i kognicja › Nawyki, rytuały, organizacja, optymalizacja dnia › Reply To: Nawyki, rytuały, organizacja, optymalizacja dnia
Paradoksalnie staram się jak najmniej planować. Z mojej perspektywy ścisły plan = większy stres i podniesiony kortyzol, a w rezultacie mniejsze dowiezienie wyniku. Działam w oparciu o proste założenia:
1. Codzienne zwycięstwa. Określam sobie rano czym jest dla mnie wygrany dzień (czasem stosuję strategię power list od Andy’ego Friselli). I do tego dążę.
2. Mindfulness. Nie planuję i nie kwantyfikuję życia, przede wszystkim rodzinnego. Po prostu żyję uważnie. Kiedy poświęcam na coś czas, angażuję się. Tak też podchodzę do relacji. Jeśli jakaś mi nie służy – kończę ją. Jeśli jakaś mi służy, rozwijam ją. Uważność pozwala mi też pracować tyle, ile potrzebuję. Wiem, kiedy zaczyna się „klepanie dupogodzin” i wtedy przestaję na siłę siedzieć w biurze. Dzięki uważności nauczyłem się też odpoczywać.
3. Codzienny czas dla samego siebie. Do tego mam medytację, sport i rutyny. Wtedy kalibruję swoje cele i dzięki temu decyzje są proste.
Jeśli chodzi o zadania to tutaj jest bardzo różnie. Korzystam z jednej strony z aplikacji (Slack – używamy do komunikacji w firmie i służy mi przy okazji jako mini to-do lista, ale tylko do kwestii wpadkowych i kiedy jest ich dużo), a z drugiej w głowie. Mam określone ogólne cele, do których zmierzam, zaś najważniejsze zadania są przeważnie oczywiste do zrobienia i nimi się zajmuję. Wyjątkiem jest strategia w firmie czy jakieś założenia – te zapisujemy i wtedy wracam do nich co jakiś czas, żeby je skalibrować z moimi priorytetami w głowie.
Staram się nie przenosić ciężaru życia na nośniki zewnętrzne. Mam wrażenie, że im więcej zapisuję, tym większą oddaję kontrolę. Ale nie w sensie, że cokolwiek deleguję czy sobie ułatwiam. W tym rozumieniu – mniejszą mam szansę egzekucji zadań. Kiedyś rozpisywałem wszystko. W efekcie przytłaczało mnie to i sprawiało, że robiłem mniej. Odkąd stosuję hybrydę – nie mam z tym problemu. Najbardziej pomogło mi oczyszczenie życia ze „srok” właśnie. Nie rozdrabniam się. Robię to, co ważne, dopóki tego nie zrealizuję. Na inne rzeczy przyjdzie czas. Lub nie przyjdzie. Często okazuje się, że kiedy podążamy w kierunku swoich celów, inne rzeczy nagle tracą na znaczeniu.
Ramy godzinowe. To jest ciekawe zagadanienie. Kiedy przygotowywałem się do podwójnego ironmana, miałem ustalone, co w który dzień trenuję. Ale bez sztywnych ram. Nie ustalałem tego godzinowo, bo nie lubię się ograniczać. Strukturę dnia układam dynamicznie i jest podyktowana pracą, a konkretniej obciążeniem. Prowadzę własny biznes (biuro rachunkowe), więc mogę sobie harmonogram układać w dużej mierze jak chcę. Brzmi idealnie, ALE tak nie jest. Bo bardzo mocno dbam o to, żeby treningi nie obniżały mojego performance’u zawodowego. Pomimo że praca jest biurowa to z perspektywy ciała nie ma to znaczenia. Układ nerwowy jest obciążony tak samo. Dlatego trenuję mniej intensywnie i częściej odpuszczam w okresie bardzo intensywnej pracy i dużych obciążeń. I dokręcam śrubę, kiedy mam spokojny okres w biznesie.
I tutaj wracam do określania celów. Nie lubię sztywnych ram i mam wrażenie, że precyzyjne planowanie zabija kreatywność, nakłada kajdany, a tym samym zbiera mi radość z życia. Wolę poświęcić performance i osiąganie na rzecz tego, żeby poziom satysfakcji z codzienności był wyższy. Pomogło mi w tym określenie celów, ale nie bardzo precyzyjnych i dokładnych. Cel to dla mnie kompas, azymut, w kierunku którego idę. Ciężko to konkretnie opisać, bo to płynne i fluktuuje. Na przykładzie sportu: chcę być sprawny fizycznie i mieć fajną sylwetkę – to mój cel. Średnioterminowo chcę zrobić jednego ironmana w roku, kilka biegów ultra. Krótkoterminowo przekłada się to na systematyczną pracę. Podobnie biznesowo: długoterminowo chcę mieć dobrze poukładaną firmę, z której czerpię satysfakcję. Średnioterminowo mam określone wyniki, które chcę dowieźć. Krótkoterminowo robię to, co jest konieczne, aby te średnioterminowe wyniki zrealizować.
Każdy z nas jest inny, dlatego trudno jest znaleźć uniwersalne rozwiązania. Życie jest trudno kwantyfikować i określić spójną, jednorodną, uniwersalną strategię dla każdego. Trzeba próbować, popełniać błędy, wyciągać z nich wnioski i szlifować swoje rzemiosło. 🙂 To, co wyżej napisałem sprawdza się u mnie.
Jeśli robotyzacja i konkretne precyzowanie tego co masz do zrobienia u Ciebie działa – korzystaj z tego! Najważniejsze to w tym zakresie kierować się intuicją, ale też bacznie obserwować czy coś działa na Twoją korzyść, czy jednak zabija Twój progres. Bo czasem stosujemy metody, podpatrzone u innych ludzi, z nadzieją, że otrzymamy taki sam efekt. A okazuje się, że to wcale nie działa. Dlatego rutyny są niebezpieczne. Dobrze przemyślane i poukładane pomagają nam wygrywać. Ale kiedy nie są do nas dopasowane i nie wspierają naszych celów – mogą wywrócić nam życie. To trochę jak z produktywnością, wokół której wszystko dziś się kręci. Bez dwóch zdań – jest ona ważna. Ale produktywne robienie nieproduktywnych rzeczy sprawia, że nic nie osiągamy. Dlatego najważniejsze – robić to, co działa u Ciebie, w Twoim przypadku, przy Twoich warunkach życiowych, możliwościach, preferencjach i tak dalej.
Co do czystości wody – wymieniam ją raz w miesiącu i nie zdarzyło mi się, żeby był syf. Kiedy temperatura jest poniżej 5 stopni – utrzymuje swoją przejrzystość i mam wrażenie, że mogłaby postać dłużej. Natomiast wymieniam i tak, z rozsądku. Nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby była zasyfiona w trakcie zimy. Z beczki korzystam wyłącznie w trakcie zimy, kiedy w nocy temperatura spada poniżej 5 stopni. W innych wypadkach – nie ma to sensu, bo temperatura zimnej wody pod prysznicem jest podobna.